W momencie gdy moja wiedza na temat narcyzmu i zaburzeń osobowości była bardzo niewielka, a w zasadzie nawet żadna, zwyczajnie nie rozumiałam, co w moim związku funkcjonowało niewłaściwie. Wszystkie zachowania mojego byłego, które budziły moje wątpliwości, na tamten moment byłam w stanie sobie jakoś wytłumaczyć, że widocznie on taki jest, że tak to musi wyglądać, że trzeba się z tym pogodzić. W tym miejscu chyba pokutuje polska mentalność, gdyż w trakcie moich własnych poszukiwań kilka lat temu i próbach zgłębienia tematu, zauważyłam jedną prawidłowość - dostępne w języku polskim publikacje, niezależnie od tego czy była to literatura, czy też strony internetowe, były tak naprawdę pustynią w interesującym mnie temacie, natomiast co innego literatura anglojęzyczna, gdzie można było znaleźć ogrom informacji na temat zaburzeń osobowości, przemocy emocjonalnej, czy też poradnictwa w zakresie wychodzenia z traum po życiu z osobą zaburzoną. W tamtym momencie zrodziło się zasadnicze pytanie, czy Polska, jako kraj, jest zdecydowanie wolna o tego zjawiska? Nic bardziej mylnego.
Jednak patrząc z perspektywy czasu, na dzień dzisiejszy mogę stwierdzić, że świadomość ludzka w tym temacie zdecydowanie uległa znacznej poprawie. O problemie, bo tak bym to nazwała, zaczynamy mówić coraz głośniej i śmielej. Bo niby dlaczego trzeba pogodzić się z tym, że osoby z zaburzeniem narcystycznym, czy innym, mają prawo do stosowania wobec nas agresji - tej werbalnej i tej niewerbalnej. Mają prawo do zdrad czy zupełnie bezzwrotnego eksploatowania partnerki czy żony, a ta ma się przystosować, zacisnąć zęby i cierpiętniczo przy nim trwać. Okazuje się, że w związku z takim człowiekiem, kobieta jest skłonna wszystkie, nawet te najbardziej zwyrodniałe zachowania podciągnąć pod te nigdzie niepisane męskie prawa, wszystkie swoje lęki i upokorzenia z jego strony "zakopać głęboko pod ziemię" w imię utrzymania tego chorego pod każdym względem związku, bądź by prawda o nim nigdy nie ujrzała światła dziennego.
Bazując na własnych doświadczeniach, muszę przyznać, że w polskich realiach ofiarom przemocy psychicznej niezwykle trudno uzyskać informacje, które pozwoliłby ich naprowadzić na rzeczywistą przyczynę dramatu, który ich dotyka. Prawdą jest, iż świadomość społeczeństwa skali tego typu przemocy, serwowanej w białych rękawiczkach jest tak naprawdę bardzo znikoma, zresztą podobnie jest ze zrozumieniem samego problemu. Sama dopiero jakiś czas temu zrozumiałam jak ogromna jest jego skala. Faktem jest, iż chyba nikt nie zrozumie problemu tak dobrze, jak jedynie osoba, która sama miała do czynienia z osobą zaburzoną, bądź też tkwiła w takim toksycznym związku. W efekcie pomoc dla kobiety mającej takie doświadczenia, która jest właściwie emocjonalną ruiną, okazuje się na wagę złota. Otoczenie, które najczęściej kompletnie nie posiada żadnej wiedzy na temat takich zaburzeń, pewnie od razu zakwalifikuje taką kobietę jako zwyczajną histeryczkę, niż jako reakcję obronną osoby, która miesiącami, a często nawet latami dręczono bardzo podstępnymi i wyrafinowanymi formami psychicznej presji, której efektem było totalne wyniszczenie psychiczne. Prawdę mówiąc, gdyby ktoś codziennie okładał mnie pięściami to na pewno łatwiej byłoby mi zidentyfikować problem i znaleźć pomoc w tym zakresie, niż w przypadku znęcania się "tylko" psychicznego", którego tak naprawdę przez bardzo długi czas nie widać, dopóki po prostu nie zaczynamy mieć go wymalowane na twarzy. Jednak dla mnie określenie "tylko" to zdecydowanie za mało, gdyż długotrwała przemoc psychiczna potrafi sprowadzić nas do poziomu, gdzie człowiek staje się wrakiem. Ja w pewnym momencie się nim stałam. Początkowo wydawało mi się, że przecież nic mi nie jest, sama siebie oszukiwałam. Pomogła mi rodzina i człowiek, z którym związałam się po wyjściu z związku z zaburzonym emocjonalnie narcyzem. Nie mogli patrzeć na to jak zaczęła zanikać we mnie chęć życia. Tak więc, skoro byłam ofiarą "tylko" przemocy psychicznej to pomocy w zasadzie musiałam poszukać sobie sama. Tak też się stało.
Chyba najczęstszą tendencją pojawiającą się wśród kobiet, które jakoś tam się wyczołgały z toksycznych związków, jest jak najszybsza ucieczka od przeżytej traumy i generalnie od samego tematu. Jest to swego rodzaju odruch obronny, by szybko zapomnieć o tym co się stało i nigdy to tego nie wracać. Czujemy ogromny wstyd, odczuwamy straszny ból, bo cały epizod odbieramy jako życiową porażkę. Jednak okazuje się, że zamiecenie tematu pod dywan nie jest wystarczającym rozwiązaniem, gdyż nieprzepracowana trauma prędzej czy później powróci, najczęściej pod postacią kolejnego pozornie idealnego, szarmanckiego faceta, który ściągnie nas swoją "wspaniałością" na samo dno.
W moim przypadku, bo jestem ofiarą toksycznego związku z zaburzonym emocjonalnie narcyzem, minęło już dobrych kilka lat pracy nad sobą, poszukiwań, a nadal mimo tego, iż jestem świadoma całego schematu działania, to jednak w dalszym ciągu nie jestem na tyle silna by z pełną świadomością móc stwierdzić, że sobie z tą traumą poradziłam. Swoją wiedzą na temat tego co wydarzyło się po obu stronach tej relacji chciałabym się teraz podzielić z innymi, gdyż jestem pewna, że ofiar ludzi zaburzonych jest bardzo dużo. Bardzo bym chciała dotrzeć do takiego momentu, gdy będę mogła powiedzieć, że mi się udało. Dziś jednak wiem, że uratowałam siebie i to nie tylko z pomocą specjalistów, a także ludzi mi najbliższych. Odchodząc dałam sobie szansę na to by w końcu zawalczyć o siebie. Na ten moment, jeszcze nie znalazłam w sobie na tyle siły, ale czuję się spokojniejsza.
Nie piszę tego bloga po to, by jedynie wałkować temat mojego 13-letniego związku z narcyzem, aczkolwiek by opowiedzieć o swoich doświadczeniach i obserwacjach, trudno by było to zrobić bez wspominania jego osoby. Nie będzie on co prawda głównym bohaterem, jednak swoją rolę drugoplanową na pewno otrzyma. By pisać o przemocy, musi pojawić się ten, który tą przemoc stosuje, niezależnie od tego jaki ona ma wymiar - ekonomiczny, fizyczny, czy psychiczny. Prawdą jednak jest, że on jest jedynie tłem do regularnie prowadzonej mojej autoanalizy oraz próby zrozumienia, jak to się stało, że stałam się ofiarą przemocowca i tak daleko w ten związek zabrnęłam, że spędziłam z tym człowiekiem 13 lat swojego życia.
Teoretycznie nie szukałam rozwiązania problemu zaburzonego emocjonalnie człowieka, z którym spędziłam sporą część swojego życia, chociaż może nie do końca. Jednak w zasadzie on powinien to zrobić na własną rękę, aczkolwiek bazując na własnej wiedzy oraz doświadczeniu doskonale wiem, zresztą Ty też to wiesz, że to jest niemożliwe, gdyż jest on święcie przekonany o tym, że problem tak naprawdę nie leży w nim, tylko we mnie, w Tobie. Osoby z takim zaburzeniem cechuje całkowity zanik mechanizmu przyczynowo-skutkowego, co ktoś trafnie określił, że narcyz zwyczajnie "nie łączy kropek". Bardzo podoba mi się to określenie, trafia w samo sedno. Na ten moment średnio mnie to interesuje, czy to wynika z jakiś uwarunkowań genetycznych, czy wychowania w zaburzonej rodzinie - skutek tak naprawdę jest jeden, że to ja stałam się ofiarą jego chorych manipulacji i do dnia dzisiejszego nie potrafię się z tym uporać. Nieustannie zastanawiam się, na ile te jego zachowania oraz manipulacje są w pełni świadome i stosowane w czystą premedytacją, a na ile odruchem bezwarunkowym. Mogłoby się wydawać, że przy kolejnej skrzywdzonej przez siebie kobiecie, narcyz jest już w pełni świadomy swoich zachowań i tego jak wielką krzywdę każdej z nich wyrządził, jednak mimo tej wiedzy swojego modelu postępowania nie zmienia. Powiela dokładnie te same zachowania, czerpiąc jednocześnie z tego niebywałą przyjemność, zostawiając kolejne kobiety totalnie zdezorientowanie. Nie rozumieją co się stało, jednocześnie próbując go na milion sposobów usprawiedliwić, a całe winę za niepowodzenie tej relacji wziąć na swoje barki. Dlaczego my kobiety, chcemy zbawić cały świat? Dlaczego najpierw walczymy o innych, a dopiero na samym końcu o siebie? Każdej z nas wydaje się, że "przecież z nami będzie inaczej", "że ja przecież będę lepsza od nich" - niestety tak nie jest. W każdym odrębnym przypadku finał jest taki sam. Dajemy się nabrać dokładnie na te same bzdety, które regularnie sprzedaje nam człowiek, którego kochamy, a który okazuje się patologicznym kłamcom. I owszem, może i Was trochę krzywdził, ale to tylko dlatego, że byłyście nie do wytrzymania, że został do tego zmuszony, mimo iż wielkodusznie próbował Wam te ułomności wybaczyć - nie wyszło. Teraz zastanawiam się, co we mnie jest takiego, że takich ludzi do siebie przyciągam, że jestem idealnym celem.
Mimo, iż do dnia dzisiejszego szukam odpowiedzi na wiele nurtujących mnie pytań, to jednak fakt ucieczki z tego toksycznego związku uważam za swój mały sukces. Całą wiedzę jaką w tej chwili posiadam, ma służyć przede wszystkim temu by nauczyć się rozpoznawać toksycznych ludzi, którzy swoim "czarem" potrafią zahipnotyzować każdego, by móc krzywdzić i manipulować. Wiedza na temat ich zachowań powinna być na nas sygnałem alarmowym, by trzymać się od nich z daleka. Taki człowiek w sposób wyrachowany wyssie z nas całą pozytywną energię. W tym miejscu nie mam jedynie na myśli narcyzów, a wiele innych zaburzonych osobowości, które zapewne znajdziemy w swoim najbliższym otoczeniu - w szkole, pracy, w domu. Mając wiedzę będziemy w stanie ich rozpoznać i się przed nimi chronić.
Na pewno znajdzie się taki "mądrala", który powie, że skoro kobieta tkwiła tyle czasu w tak wyniszczającym związku to pewnie "sama się o to prosiła". Pewnie i byłoby w tym wiele racji, gdyby osoba zaburzona zaraz na początku relacji oświadczyła, że będzie patologicznym kłamcą, że będzie na nas pasożytować nie dając zupełnie nic w zamian, że będzie wyśmiewać i notorycznie zdradzać, że całą swoją uwagę skupi wyłącznie na sobie, a w sypialni okaże się totalnym egoistą, że w przypadku konfliktu posunie się nawet do przemocy fizycznej, a chwilę później nie będzie pamiętał, że cokolwiek miało miejsce. Gdybym z taką wiedzą nadal świadomie weszła w ten związek, to fakt - sama bym była sobie winna. Zresztą gdybym chciała żeby mnie bolało to przytrzasnęłabym sobie palce drzwiami, a nie marnowała 13 lat życia by spędzić je z emocjonalną wydmuszką. Ci przemądrzali zupełnie nie biorą pod uwagę tego, że na dzień dobry każda ofiara otrzymuje pakiet super cech, którymi narcyz ją bombarduje. Widząc tego "wspaniałego" pod każdym względem człowieka siłą rzeczy tracimy realny osąd sytuacji, zupełnie zatracamy się w jego wspaniałości. To jest ten moment, gdy stajemy się tą "ugotowaną żabą". Oczywiście, do tego w pakiecie dostajemy niesamowite historie o tym, jak była partnerka zupełnie go nie doceniała, jaka była podła, że w ogóle się puszczała, że wszystko było na jego głowie, a ona ta uporczywie bezrobotna, leżąca na kanapie wpatrzona w telefon, podczas gdy on tak ciężko pracował by zapewnić wam godny byt. Standard. Oczywiście z naszą empatyczną naturą, którą on wyczuwa na kilometr, szybko się łapiemy na tą smutną historię i chcemy być te lepsze, te które docenią jego wspaniałość. Wtedy, gdy haczyk jest złapany, jesteśmy stopniowo, latami psychicznie wykańczane, z wykorzystaniem najbardziej wyrafinowanych technik psychologicznej manipulacji, opartej na naszych słabościach, które psychopata już dawno rozpracował.
Więc jak to jest z Wami mądralińscy, czy jesteście pewni, że psychopata by Was nie wkręcił? Że niby nie macie słabości do wykorzystania? Myślę, że śmiało możemy się założyć i ten zakład bym wygrała. Faktem jest, że nawet specjaliści - psychiatrzy, terapeuci, często nie podejmują się pracy z psychopatami, narcyzami, gdyż są w stanie wkręcić nawet ich, a co dopiero nas.